Już wszystko jest wiadome. I nie potrzeba być wróżbitą, by bez wglądu w decyzję przytłaczającej ilości samorządów gminnych jak i samorządu miasta Żywca, określić stan wydatków na sferę kultury. Przewagę po raz kolejny osiągnęła tzw. „bieżączka ciągła”, czyli wydatki na sferę zapewniającą materialną wegetację społeczności naszego regionu.
Co tam nas obchodzi wykształcenie i neurotyczne majaki uwrażliwionych kulturalnie mieszkańców. Grunt by w tym powszechnym mocowaniu z bezmiarem głupoty zwyciężyła bezgraniczna praktyczność, na wzór amerykańskiej szkoły Dewy’a. Rozumiem lęki mieszkańców i ich reprezentantów – radnych o zapewnienie łagodnego podróżowania po niemal równych drogach. Rozumiem również pozostałe z okresu młodości lęki przed szkołą, nauką, książką i wciąż niezrozumiałą sferą kultury. Bo jakże by mogło być inaczej, kiedy wielu mieszkańcom zarówno szkoła jak i wysiłek intelektualny kojarzy się z przykrymi doznaniami związanym i koniecznością osiągania stopnia doskonałości związanego ze sferą doznań emocjonalnych, ze sferą rozwoju intelektu. I to dlatego tak ciężko przekonać nasze społeczności lokalne do konieczności nakładów na inwestycje wręcz wielopokoleniowe, jakimi są oświata, czy kultura. Rozumiem wstręt ogarniający część naszej już dojrzałej społecznosci związany z emocjami edukacyjnymi w prowizorycznej szkole, z naszego miejsca zamieszkania. Wokół nas dzieją się przemiany, których wielu z nas usilnie stara się być reżyserem najmniejszych scenek w widowisku życia, to jakby ciągle przed moimi oczyma przesuwają się obrazy z zapomnianej już zapewnie książki Edwarda Redlińskiego – „Konopielka”. Jesteśmy niemal zupełnie podobni do zabobonnego społeczeństwa powojennej białostoczcyzny, jedynie bez obowiązku przyjmowania narzuconej siłą nauczycielki. Bo szkoła nasza jest na tyle atrakcyjna, na ile atrakcyjną jest nauczycielka dla dorosłej męskiej części społeczności lokalnej. Wobec tych faktów nie próbuję wręcz ustosunkować się do poziomu potrzeb życia kulturalnego. Bo gdyby nie ten ciąg do budowy kolejnych dróg mógłbym popaść w stan zupełnego załamania psychicznego. A tak to przynajmniej będziemy mieli drogi. Tylko czy na pewno co bogatsi będą z nich korzystać, by szybciej i częściej dojeżdżać do centrów kulturalnych naszego kraju, by aktywnie uczestniczyć w propozycjach intelektualnych? Ta droga jest jedynie drogą do karczmy zwanej współcześnie „pubem”, do sąsiada w celach wzajemnych prezentacji dorobku majątkowego i do kościoła własnym samochodem, na wzór zachowań co bogatszych właścicieli koni z bryczką na XIX wiecznej wsi. Po co nam ta droga, skoro i tak poprawa jej stanu nie dokona przeobrażeń w naszej świadomości, gdyż droga ta nie będzie środkiem do rozwoju, a jedynie celem samym w sobie i to wyłącznie do naszego podwórka. I dlatego coraz bardziej rozumiem lokalnych realizatorów sprawowania samorządowej władzy. Książka, teatr, ambitny film, klasyczne formy muzyki realizowane mogą być jedynie dla zamieszkałych wybrańców dużych aglomeracji. To bardzo dobra, gdyż przeciętne wykształcenie jak i stan potrzeb intelektualnych jest tam na wiele wyższym poziomie. Tylko dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy, nie rozumiejąc mechanizmów tej sfery życia społecznego, odrzucamy to dla zasady. Oczywiście dla ludzi, którzy nie posiedli odpowiednich narzędzi realizacji procesu intelektualnego, to zadanie z gruntu niewykonalne, na poziomie sterowania samolotem naddźwiękowym przez wykwalifikowanego kierowcę walca drogowego. I całe szczęście że tego nie czynią. Jak więc przekonać tych operatorów walców, by nie próbowali majstrować przy skomplikowanych mechanizmach samolotu. Bo łatwiej przekonać do takiego postępowania przedszkolaka niż żadnego władzy za wszelką cenę kierowcę walca drogowego. Przedszkolak po prostu zaczął się już edukować. Na dobrą sprawę boimy się młodszych, lepiej wykształconych, czyli obiektywnie mądrzejszych kolejnych pokoleń zamieszkujących nasze społeczności. Bo po co komu upowszechniać wykształcenie, skoro nam bogatszym to się nie udało a i żyjemy sobie nieźle pośród może lepiej wykształconych ale dziwnie wrażliwych na ludzką głupotę. Po co nam kultura, która na dobrą sprawę przeszkadza w formułowaniu jedynie słusznych rozwiązań, rodem wprost z ręcznego sterowania tramwajem czy lokomotywą. Po co nam inwestowanie w intelekt, skoro zawsze nasz byt był zniewolony przez właścicieli posiadłości i nadzorców systemu wartości. Po co nam mądre społeczeństwo, które po osiągnięciu pełnoletności dokona właściwych wyborów. Ale procesu społecznego trudno nam zatrzymać. I wtedy młodzi dokonają wyborów. Wiem na pewno jakich. Opuszczą własne środowisko, a najbardziej odważni wyprawią się za granicę.
|