Najskuteczniejszym narzędziem walki w Żywcu jest gest lekceważenia i poklepywania rozmówcy. Bo tak właściwie jest całkiem dobrze, ale tak naprawdę to my cię tu nie za bardzo tolerujemy. Zdarza się również, kiedy to nasze oczekiwania wobec żywieckiej rzeczywistości jakby przekraczały granice lokalnej przyzwoitości. Dla nas dobrze robisz, ale pamiętaj o swoim miejscu w szeregu i najlepiej abyś nie przekraczał niewidzialnej granicy lokalnego przyzwolenia. Jak to uczynić? Jak poruszać się w gąszczu niewidzialnych zasieków społecznej akceptacji Bo przecież w przypadku braku lojalności spotkasz się ze srogimi konsekwencjami. Od kogo? Ano i na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi.
Na to pytanie można sformułować jedynie enigmatyczną odpowiedź: "Ze strony społecznego przyzwolenia". Najlepiej przekonać się o tym zjawisku w czasie osobistych działań angażując się w konkretne działanie społeczne czy kulturalne, które przynosi profity sprawującym mecenat nad tym właśnie działaniem. Problem powstaje w momencie, gdy dochodzi do podziału moralnych profitów tej aktywności. Niedopuszczalną jest jakakolwiek próba całkowitej identyfikacji sukcesu z jej szeregowym twórcą. Natychmiast spotkasz się z wieloma zarzutami niekompetencji i ułomności. Nie pomogą nawet argumenty w postaci cyfr, efektów przeliczanych na gotówkę. Niebawem pojawi się spreparowaniu na poczekaniu przykład jeszcze większego sukcesu. Nie możesz być najlepszy. Jeszcze większym błędem jest próba kreowania się na pomysłodawcę i twórcę konkretnego działania. W najlepszym przypadku nie zostaniesz zauważony. Nie będzie żadnej oceny czy dyskusji wynikającej z zaprezentowanych działań. Staniesz się przysłowiowym powietrzem. W najlepszym przypadku, gdy zdobędziesz się na niezwykle odważny krok współegzystencji spodziewaj się, że zostaniesz wyróżnionych przez mocodawców okolicznościowym dyplomem. Jak dziś pamiętam z własnego życiorysu z at siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy po zakończeniu pierwszej żywieckiej edycji Tygodnia Kultury Beskidzkiej w Żywcu, sprawujący władzę docenili moją aktywność i wyróżnili mnie dyplomem, Akt ten, jeszcze na scenie Domu Kultury „Papiernik”, gdzie odbywała się ta okolicznościowa akademia, skwitowałem machnięciem ręką, a dyplom wrzuciłem w jedną z szaf na zapleczu Klubu „śrubka”. Gest „machnięcia ręką” odczytany został jako wyraz lekceważenia ówcześnie panującego Nacelnika Miasta Żywca - Jóefa G. Uprzejmi „donosiciele” odkryli niechlubne miejsce składowania owego dyplomu w szafie na zapleczu, przekazując tę obserwację owej władzy potwierdzili mój co najmniej ambiwalentny stosunek do gestu dobrej woli władzy w kierunku mojej osoby. Oczywiście zdarzenie wydaje się nijakie i nie warte uwagi. Ale przez lata fakt ten przytaczany był mi jako wyraz niesubordynacji. Powtarzające się gesty w kontaktach z władzą (która potrzebowała taniego wyrobnika w kulturze) komentowane były przedstawiając mnie jako człowieka chodzącego własnymi ścieżkami i podobnie do artystów wymagającego większej tolerancji. Zresztą do dzisiaj przylgnęło do mnie określenie, w sytuacjach nie zawsze oczekiwanych przez rządzących: „a przecież to Włodek”. I tak na dobrą sprawę, nie wiem czy ten zwrot ma poszerzać mi obszar wolności twórczej czy też lekceważyć moje wybryki nie zawsze chętnie odczytywane publicznie w sposób prawidłowy przez zwierzchników. Pamiętam też przypadek, kiedy to po sromotnej klęsce w Telewizyjnym Turnieju Miast „Żywiec – Łowicz” Telewizja Polska zaproponowała turniej wszystkim miast biorących udział w rocznym cyklu. Miejscem tego „metaturnieju” był Bełchatów. Na zaproszenie organizatorów tego przedsięwzięcia wyjechałem służbowym samochodem miast wspólnie z zastępcą naczelnika – Kazimierzem S. „na Woronicza”, do Warszawy. Po uzgodnieniu szczegółów reżyser tego widowiska – Wojciech W. zaproponował mi i grupie współpracującej z Żywca ścisłe współdziałanie przy realizacji tej audycji. I cóż z tego „wyszło? Po powrocie do Żywca, po kilku dniach dowiedziałem się, że nie mogę współpracować z ekipą telewizyjną. Moje miejsce zajął Władysław B. Co się stało. Ano wyrażono obawę, że mogę w kontaktach z telewizją posiąść wiedzę a przede wszystkim wejść w układy z ludźmi z górnej półki władzy. Od tych działań byli inni, wyznaczeni z grupy sprawujących władzę, akceptowanych przez miejscowe układy. Dopiero po interwencji reżysera u najwyższych włądz, w komitecie partii u samego I sekretara - Janusza C. z olbrzymimi pretensjami wyrażono zgodę na naszą obecność w trakcie realizacji audycji z równoczesnym nadzorem wyznaczonych reprezentantów miasta. Nikt nie rozmawiał ze mną o tych sprawach zadziałano autorytarnie. Zresztą zupełnie podobne sytuacje towarzyszą mi w obecnej pracy. Jakże przyzwyczajenie i wrośnięcie w układy mogą być mocniejsze od zjawisk towarzyszącym przemianom społeczno-politycznym i gospodarczym. Przecież ciągle, zarówno wtedy, gdy wręczono mi opisany dyplom, jak i teraz oczekuję jedynie rozmowy, dyskusji i profesjonalnego traktowania. Uważałem i ciągle uważam, że najważniejszym jest merytoryczny i szczery dialog. Obyśmy zdrowi byli
|