sobota: 23.09.2023 imieniny: Bogusława, Liwiusza, Tekli   
eKartki:
ostatnio dodana
najpopularniejsza

Zasłyszane:
Najchwalebniejszą profesją na świecie jest zawód nauczyciela. Szkoda tylko, że tak mało ich mamy w szkołach.

Andrzej Majewski




O nas
Historia klubu
Było, nie minęło?
Ludzie
Kontakt
Aktualności
Nowości na stronie
Aerobik
Filmy
Galeria Pod śrubką
Koło modelarskie
SFOR
Szkółka szachowa
Teatr
Taniec
Wakacje ze śrubką
Warsztaty
Bajkowe Spotkania Teatralne
Festiwal Nauki i Sztuki
Cztery Pory Roku
Konkurs Modeli "śrubka"
Szachy w Galerii
Lasek
Konferencje Naukowe
Katowice Dzieciom
Ponad Granicami
Dzieci - dzieciom
Plener malarski
Inne
Twórcy
Biblioteka
Kawiarenka internetowa
Artykuły
Zaprosili nas
Kontr(a)wersje
Sporysz
Regionalia
Tam byliśmy
Prowincja
AKF NAKRĘTKA
Radio internetowe VIS
Kółko Cnót Wszelakich
Remont Klubu
eKartki









Po godzinach    Artykuły Artykuły
Anioły i …stróże.

Tytuł skłania nasze przypuszczenia w stronę mistyki i wiary. Nic z tego, a nawet wręcz przeciwnie. Są to moje wspomnienia z dawnych czasów i czasów równie nieodległych. Dotyczą wielkiej troski ówczesnej, ale i współczesnej władzy o mnie, a może nawet i to głównie o siebie. Chciałbym wspomnieć o moich doświadczeniach, z osobami, o których oddanej służbie tzw. idei, w moim otoczeniu się przekonałem.
Moje obecne refleksje związane są z bardzo poważną kategorią działań. Dotyczy to aktywności różnych funkcjonariuszy SB wobec mnie i kilku osób identyfikujących się z Klubem. Od lat siedemdziesiątych stałym obserwatorem i opiekunem Klubu i mnie osobiście był Olek N. W początkowym okresie, to był on zainteresowany również grupą młodych nauczycieli Henrykiem W., Edwardem L., Bogdanem M. Olek N. przyznał się pod koniec swojej służby do pełnienia tej funkcji. Skończył tragicznie w zamkniętym zakładzie dla psychicznie chorych. W tak zwanym międzyczasie dodatkowe funkcje obserwacyjno – donosicielskie pełnili kolejni moi współpracownicy. Oprócz wspomnianego w jednym z rozdziałów Bogdana B. pracował ze mną również Janusz S. Potem nastąpiła awaria budowlana budynku i naszą siedzibę na poddaszu (parter był w ciągłej przebudowie) czasami odwiedzali ormowcy, a jednego razu przybył na „podwójnym gazie” funkcjonariusz MO w mundurze, używając gazu łzawiącego wobec nas z głośnym komentarzem jakoby rozganiał nielegalne zgromadzenie. Najbardziej poszkodowanym był Bogdan M. Milicjant niemal natychmiast został przez nas wyrzucony. Sam obawiałem się czy aby nie połamie sobie nóg na stromych schodach. Ale nie. Utrzymał się na nogach. W tym czasie służby zorganizowały, (o czym dowiedziałem się po kilku latach), punkt obserwacyjny Klubu w jednym z niewykończonych budynków jednorodzinnych przy ulicy Buczka, niemal naprzeciwko Klubu. I tak sobie panowie obserwowali nas we dnie i nocą. Bo to, co działo się w Klubie (tej runie) było zapewne dla nich zupełnie niezrozumiałe.
Nastał stan wojenny. Klub zawiesić musiał swoją działalność. Ale wbrew nadziejom moich mocodawców, między innymi dyrektora Fabryki Śrub Stefana M., Klub dość szybko udało się uruchomić. Funkcję dyrektora fabryki objął też zupełnie nowy, przybyły z Olkusza – nowy dyrektor. Po interwencji młodych robotników, Andrzeja K. i Marka M., uczestników działań Klubu, w gabinecie dyrektora – udało się. Dyrektorską decyzją wznowiono remont i rozbudowę budynku Klubu. Przystąpiliśmy do rozruchu działalności Klubu. I tu rozpoczął się nowy rozdział w kontaktach z tymi dziwnymi ludźmi. Na początku uruchomiliśmy działalność kawiarni klubowej. I właśnie w tej kawiarni pojawiać się zaczęli dziwni ludzie, którym ze strachu prawdopodobnie, prowadzący ajent serwował „wodę” popijaną oranżadą. Miałem więc stałą inwigilację na bieżąco. Sytuację komplikowała codzienna wizytacja innej grupy- pracowników pionu socjalnego fabryki w podobnych jak ci wcześniej opisani ludzie. Powinienem cieszyć się, gdyż byłem naprawdę skrupulatnie strzeżony.  Trudno określić tych ludzi w konwencji Stróży czy aniołów.
Po krótkim czasie ów ajent zrezygnował ze współpracy i zniknęli ci konsumenci. Już byłem niemal szczęśliwy. Ale tak naprawdę, to przygotowano mi nową odsłonę tej farsy. Nie prosząc o wsparcie etatowe, dowiedziałem się, że w związku z koniecznością rozwoju działalności Klubu należy uruchomić działalność szatni dla widowni czy uczestników zajęć.
Niemal nagle znalazł się cały etat podzielony na dwa półetaty. Jednym z zatrudnionych w szatni był człowiek, który zamieszkał w domu spokojnej starości w Żywcu, pochodził z Gliwic i co najważniejsze, o czym dowiedzieliśmy się po czasie był funkcjonariuszem SB w randze majora. Miałem opiekę niemal na wyciągnięcie ręki. Zniknął po pewnym czasie, kiedy to uczestnicząc w wielkiej fabrycznej, 4 dniowej pijatyce, doprowadził się do stanu poważnego upojenia alkoholowego. Młodzi mężczyźnie, miast, jak się wówczas spodziewał, pobić go za to, co czynił (wtedy już wiedzieliśmy o jego roli i funkcji), zaprowadzili do miejsca zamieszkania. Od tej pory nie pojawił się major Marian P. w Klubie śrubka. Jego współtowarzysz pracy z szatni równie nagle zniknął jak się pojawił. W towarzystwie Mariana P. spędziliśmy razem z kolegą Henrykiem W. wycieczkę do Krakowa zorganizowaną przez Żywiecki Ośrodek Kultury. Zwiedziwszy wawelską wystawę poświęconą „odsieczy wiedeńskiej” Marian P. zniknął. Jak później dowiedziałem się, odwiedził (wg jego relacji) „przyjaciół na Placu Szczepańskim. Ten trop umocnił nas w przekonaniu o celowości naszych obserwacji związanych z rzeczywistą funkcją pełnioną wobec nas. Przy Placu Szczepańskim swoją siedzibę miała komenda wojewódzka milicji i oczywiście siedziba SB. Wieczorem, do autobusu Marian P. wrócił jakby nigdy – nic.
Był to czas końca stanu wojennego. Nie pozostałem jednak „polityczną sierotą”. Po pewnym czasie pojawił się samochód – mały fiat o numerach rejestracyjnych BBD 5585, w kolorze szaroniebieskim. Samochód ten parkowany wpierw przy ulicy Reymonta, później przy ulicy Grunwaldzkiej. Były przypadki, że wjeżdżał na podwórko posesji przy ul. Grunwaldzkiej 15.  Do dzisiaj nie mogę stwierdzić, którego mieszkańca tej posesji był przyjacielem.
Osobnym punktem obserwacyjnym była nie wykończona posesja przy ulicy Buczka. O fakcie wykorzystania budynku w stanie surowym do obserwacji Klubu poinformował mnie jeden z funkcjonariuszy SB, przypadkowo ujawniając ten fakt w momencie, kiedy wyraziłam zdziwienie wobec wiedzy na temat mojego przebywania w budynku Klubu. Stwierdził, że „my” (SB) mamy swój doskonały punkt obserwacyjny. Po latach zestawiłem fakty. Właściciel tego obiektu, Edward P. wyjechał do Stanów Zjednoczonych, by po kilku latach powrócić z pieniędzmi, dzięki którym zakończył budowę i nieomal natychmiast wprowadzając się do niego. „Coś za coś” – chciałoby się powiedzieć. Rzeczowa wymiana handlowa.
Odwiedzając klub, funkcjonariusze SB stwierdzili, że wiedzą o mojej wizycie w siedzibie Solidarności mazowieckiej w towarzystwie działacz Solidarności z fabryki Śrub – Zbigniewa T. W czasie przeszukania jego mieszkania odnaleźli zdjęcie dokumentujące mój pobyt w Warszawie. Bardzo dużo czasu poświęcili dochodzeniom w sprawie zmiany mojego wyglądu polegającego na zapuszczeniu brody. Dla mnie był to fakt związany z pobytem wakacyjnym w Bieszczadach. Dla SB – zmiana wizerunku związana była z podobnymi przypadkami wśród polskiej opozycji, a szczególnie znanego opozycjonisty Władysława F. przebywającego w żywieckiej kryjówce przy ul. Grapa i często odwiedzającego Klub z własną córką ćwiczącą na zajęciach aerobiku.  To kolejny powód intensywnej inwigilacji Klubu.
Ze zmianami ustrojowymi zniknęli moi goście. Ale nie wszyscy. W trakcie przygotowań do wizyta Papieża w Żywcu w roku 1995 jednego z nich spotkałem w ekipie UOP sprawdzającej zabezpieczenia przed zagrożeniami terrorystycznymi. Drugi jego kompan pracuje chyba do dzisiaj w UOP-ie, w sytuacji potencjalnego spotkania nawet na ulicy, dość starannie unikał kontaktu ze mną.
O innych, może mniej profesjonalnych formach  „opieki nade mną” w kolejnych rozważaniach.


Włodzimierz Zwierzyna


<<  <  92/144  >  >>

  ostatnia aktualizacja: 22.05.2023 21:13:57 Copyright ©2003-2006 Stowarzyszenie Kulturalne "prowincja"