piątek: 22.09.2023 imieniny: Maury, Milany, Tomasza   
eKartki:
ostatnio dodana
najpopularniejsza

Zasłyszane:
Najchwalebniejszą profesją na świecie jest zawód nauczyciela. Szkoda tylko, że tak mało ich mamy w szkołach.

Andrzej Majewski




O nas
Historia klubu
Było, nie minęło?
Ludzie
Kontakt
Aktualności
Nowości na stronie
Aerobik
Filmy
Galeria Pod śrubką
Koło modelarskie
SFOR
Szkółka szachowa
Teatr
Taniec
Wakacje ze śrubką
Warsztaty
Bajkowe Spotkania Teatralne
Festiwal Nauki i Sztuki
Cztery Pory Roku
Konkurs Modeli "śrubka"
Szachy w Galerii
Lasek
Konferencje Naukowe
Katowice Dzieciom
Ponad Granicami
Dzieci - dzieciom
Plener malarski
Inne
Twórcy
Biblioteka
Kawiarenka internetowa
Artykuły
Zaprosili nas
Kontr(a)wersje
Sporysz
Regionalia
Tam byliśmy
Prowincja
AKF NAKRĘTKA
Radio internetowe VIS
Kółko Cnót Wszelakich
Remont Klubu
eKartki









Po godzinach    Artykuły Artykuły
Anioły i … stróże (2)
... ciąg dalszy perypetii.

Tym razem  będą to między innymi społeczne siły zwane Ochotniczą Rezerwą Milicji Obywatelskiej, która niemal ciągle troszczyła się o moje pobywanie w sferze kultury. Ci osobnicy już w latach siedemdziesiątych niemal na co dzień odwiedzali Klub. Dobrze było, kiedy każdorazową taką operację spełniali bez alkoholowego dopingu. Społeczne donosicielstwo to wręcz obowiązek niektórych obywateli wobez panującej władzy. W każdym systemie i ponad podziałami.
Smutnie bywało, kiedy  „panowie z ORMO” (panie również) przybywali „na podwójnym gazie”. Po kilkuminutowych przepychankach rezygnowali z kontynuacji społecznego zlecenia ukochanej władzy. Po prostu zostali natychmiast „usuwani” z pomieszczeń Klubu. Gorzej przebiegał proces eliminacji służbowych „ormowców” z imprez zakładowych. Wtedy odżywali ci ludowi „regulatorzy” politycznej rzeczywistości. To aktywiści ORMO na zlecenie swych przełożonych dokonywali okresowo włamań do pomieszczeń Klubu, z którego znikały urządzenia nagłaśniające czy instrumenty dla młodzieżowych grup muzycznych. Po kilkudniowych dochodzeniach, jak gdyby nagle skradzione wyposażenie odnajdywało się. A raczej, to oddani funkcjonariusze odnajdywali go w dziwnych okolicznościach i przekazywali nieuszkodzony do Klubu. Problem w tym, że każdorazowo taki przypadek związany był ze spisywaniem kolejnego protokołu na milicji i odpowiadaniu na zupełnie idiotyczne pytania dotyczące tegoż włamania. Sprawa kończyła się najczęściej wnioskiem milicji o zamontowanie skutecznych zabezpieczeń przed kolejnymi włamaniami, oraz wnioskiem o nagrody pieniężne dla bohaterskich społeczników ORMO. To oni sami w trakcie libacji alkoholowych organizowanych w Klubie, przyznawali się do udziału w takich akcjach. Zabezpieczeń nie montowano, a kolejne włamania i kolejne procedury hamowały moje działania w zakresie kultury. Denerwowały również, gdyż człowiek ciągle musiał zwracać uwagę na działania zupełnie nie konieczne w tej pracy. W mojej pamięci zapisało się kilka aktywistów ORMO szczególnie zauważalnych w tym procederze. Pierwszym byłby Antoni M., były kierownik Klubu z końca lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, kinooperator objazdowego kina. To ten człowiek każdego tygodnia przyjeżdżał do klubu i wyświetlał filmy z taśmy 16 mm. Takie to były czasy. Przy okazji wyświetlania filmów miał okazję spojrzeć na to wszystko, co działo się w Klubie. Oczywiście nie omieszkał za każdym razem wyrażać własnych ocen, poglądów i propozycji w zakresie działalności tzw. kulturalnej. Nie udawało mu się kontynuować praktykowanego w czasie pracy we wcześniejszych okresach przepijania alkoholu z odwiedzającą Klub młodzieżą. Ale kilkakrotnie usiłował inspirować młodzież do wybryków chuligańskich w klubie. Taka to była natura służby ORMO w tych czasach.
Pomijam ze względów oczywistych wymienianie osób wcześniej wspomnianych w innych rozważaniach. Nieodłącznym i niemal codziennym gościem Klubu w latach 70 ubiegłego stulecia w kilkuletnim przedziale czasowym był kierowca służbowego samochodu marki ŻUK z Fabryki Śrub. Czesław K. potocznie zwany „Czesiem” po pracy odwiedzał Klub. Uzasadniał swą aktywność chęcią odnalezienia kandydatki na żonę. Szczytny to byłby zamiar gdyby nie fakt, że rzeczywiście był informatorem struktur swej władzy..
Innym, równie oddanym gatunkiem moich cywilnych opiekunów byli udający moich przyjaciół, głównie pracownicy Fabryki Śrub, którzy jakby mimo woli, jednak nie angażując się w działania, odwiedzający Klub, młodzi ludzie. Wieczorem obserwowali najczęściej to, co się dzieje w Klubie, a następnego ranka relacjonowali to swoim zakładowym kolegom. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że funkcjonuje właśnie takie zjawisko, gdyż obecni jedyni świadkowie działań , nie rozumiejąc tego, co się czyni, opisywali to wg swoich wyobrażeń. Następnie niemal każdorazowo musiałem wyjaśniać przed moimi zwierzchnikami wszystko to, co w swej skromnej świadomości donieśli „uprzejmi”. Zresztą, jak mi się wydaje i obecnie zjawisko to czasami się pojawia i jakby z szafy wyłaniają się duchy przeszłości. Normalny człowiek w normalnej rzeczywistości popadłby w jakieś patologiczne zachowania. Jednakże do tego systemu można było się przyzwyczaić a naszych uprzejmych donosicieli wyposażać w wiedzę, której i tak nie rozumieli. Dzięki temu mieliśmy przy tej okazji możliwości „igrania z władzą” grając na instrumentach intelektualnie odległych naszym pryncypałom.
Niezwykle tragicznym dla mnie przykładem jest do dzisiaj mocno tkwiący w mojej pamięci fakt sprawdzania mojej prawdomówności przez wiceburmistrza Kazimierza N. Miało to miejsce w czasie przygotowań Żywca do wizyty papieża Jana Pawła II. Jako radny dostąpiłem zaszczytu bycia szefem biura prasowego tej wizyty. Jednakże życie ma to do siebie, że dostarcza również, a może przede wszystkim smutnych doświadczeń. Tak też było i w tej sytuacji. Mój ojciec, ciężko sparaliżowany w wyniku wylewu do mózgu, od kilku miesięcy leżał w szpitalu w Żywcu, w Suchej Beskidzkiej, ale najdłużej w domu. Wymagał więc wytężonej opieki, którą starałem się mu wraz siostrą zapewnić. Wizyta papieża powodowała wzmożenie prac przygotowawczych i absorbowała mnie w coraz większym zakresie. Cierpiący coraz bardziej ojciec wymagał również zwiększonej opieki. Mając do wyboru te dwie konieczności, zrezygnowałem na piśmie z funkcji szefa biura prasowego. I wtedy, niemal natychmiast w moim mieszkaniu zjawił się wiceburmistrz Kazimierz N. z własną synową – lekarzem. W mojej nieustającej naiwności ucieszyłem się z tego faktu mniemając, że w tej trudnej sytuacji wesprą mnie w opiece i ulżeniu w cierpieniu ojca. Nic bardziej fałszywego. Po wizycie lekarskiej dokonanej przez synową wiceburmistrza usłyszałem jej wypowiedź, która mnie sparaliżowała. Zwróciła się do swego teścia: „tato, ten pan (czyli ja) mówił prawdę. Jego ojciec jest umierający”. I nie poraziła mnie informacja o tragicznym stanie zdrowia ojca, gdyż tego byłem świadomy. Poraziła mnie forma określająca pośrednio cel ich wizyty. Była nim weryfikacja mojej postawy związanej z rezygnacją z funkcji szefa bura prasowego. Kolejna władza również i nie wierzyła. To nie kolejna władza. To ten sam układ w nowej odsłonie nie wierzył mnie. Nie łudziłem się. Byłem potrzebny do „brudnej roboty”, do kontaktu z dziennikarzami, którego to kontaktu władza się zawsze obawiała. I nie ważny był stan zdrowia mojego ojca, czy mój obowiązek służenia mu do samej śmierci. Ważny był cel władzy.


Włodzimierz Zwierzyna


<<  <  93/144  >  >>

  ostatnia aktualizacja: 22.05.2023 21:13:57 Copyright ©2003-2006 Stowarzyszenie Kulturalne "prowincja"