Co tydzień pisać o kulturze, to jakby bić kijem o kałużę? Ruch jest a efektów nie widać. Współczesna sytuacja żywcem przypomina mi czasy zaprzeszłe. Tylko wtedy mocodawcą była czołowa siła narodu. I pod dyktando wytycznych realizowano przede wszystkim zadania wynikające z konieczności przystosowania obywateli do obowiązującego systemu. Były, więc konkursy i turnieje, w których biorący udział sprawdzali swoją spolegliwość wobec obowiązujących wytycznych. Chociaż elementy dostosowania społeczeństwa do najważniejszych ówczesnych świąt państwowych wpisały się niezwykle mocno w świadomość współczesnych. Tak mocno, że wiele z tych przyzwyczajeń, wręcz odruchów nabytych, przekłada się na współczesną polityczną obyczajowość.
Tak mocno, że wiele z tych przyzwyczajeń, wręcz odruchów nabytych, przekłada się na współczesną polityczną obyczajowość. Ale nie o polityce, a o kulturze przychodzi mi rozmawiać. Tylko, że współczesna kultura samorządowa jest mocno wpisana w polityczny pejzaż interesów lokalnych grup nacisku. Dlatego też i artykułowanie przejrzystych celów lokalnej polityki kulturalnej jest wręcz niemożliwe. Wbrew temu, co się wszem głosi, że kultura służy jedynie mieszkańcom, działania te nakierowane są na realizację celów sprawujących władzę. Bo przecież w żadnym przypadku schlebianie gustom „vox populi” nie jest celem działań w kulturze. Natomiast gusta kulturowe tłumu wyborców, spełniane były w czasie kampanii wyborczej. Czyli tak kalendarzowo, co 2 lata pomiędzy kadencjami poszczególnych organów władzy wybieralnej byliśmy świadkami a i często mimowolnymi uczestnikami festynów, jarmarków, akademii i prezentacji wyborczych. Współcześnie wydaje mi się, że jarmark wyborczy trwa wokół nas nieustająco. Wspomniana przed dwoma tygodniami przemiana w sferze kultury samorządowej sprawiła, że to nie mieszkańcy, jak się marzyło twórcom społeczeństwa obywatelskiego, są podmiotami działań kulturalnych. Są oni jedynie wypełniaczem wolnych miejsc na widowni. Oczywiście nikt nikogo nie przymusza do uczestniczenia w tego rodzaju prezentacjach. Można je po prostu pominąć. Ale jak pominąć fakt, że realizacja marzeń kulturalnych sprawujących władzę na różnych szczeblach samorządu, dokonywana jest przy pomocy środków z naszych, mieszkańców podatków. Problem nie zamyka się jedynie w kształcie estetycznym i wartościach kulturowych oferowanych propozycji. Nawet najbardziej ambitne wykonanie kolejnych prezentacji rzucone w wolnorynkowy obszar potrzeb społecznych, nie zostaną dostrzeżone przez lokalną społeczność, która pozbawiona jest, bardziej lub mniej celowo, uczestnictwa w funkcjonowaniu systemu edukacji kulturalnej, kameralnie i aktywnie uczestnicząc w wymianie poglądów i opinii. Trzeba przecież pamiętać, że podstawowym warunkiem realizacji aktywności kulturalnej jest dialog pomiędzy twórcą a odbiorcą z udziałem dzieła sztuki. W sytuacjach kultury masowej o takim dialogu nie może być mowy. Nasuwa się jakby mimowolnie porównanie tej sytuacji do zaprzeszłych czasów, kiedy masowe uczestnictwo było najbardziej pożądaną formą aktywności społecznej. Zestawiając przytoczone przykłady, można stwierdzić, że jeszcze długo nam przyjdzie czekać na realizację obywatelskiego modelu uczestnictwa w kulturze. Nie byłoby przecież takich sytuacji, gdyby mieszkańcy wykazywali choćby odrobinę aktywności kulturalnej. Gdyby mieszkańcy swoimi przemyślanymi i niemal profesjonalnymi propozycjami kulturalnymi zasypywali sprawujących władzę. A i w tym zakresie, zamiast społecznej aktywności kulturalnej stwierdzam próby aktywności kulturalnej, jedynie na miarę realizacji własnych, zupełnie prywatnych ambicji, często związanych z chęcią osobistego awansu. Wyścig szczurów trwa. Ze szkodą dla tworzenia społeczeństwa obywatelskiego.
|